Piątek, 15 sierpnia 2014
Kategoria 4. 100-200 km
Łężyca - Gorzów
Uczestnicy:
Gracku
Gracku
- DST 113.01km
- Czas 04:24
- VAVG 25.68km/h
- VMAX 53.10km/h
- Sprzęt Author Compact Logic Series
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 14 sierpnia 2014
Kategoria 4. 100-200 km
Gorzów - Zielona Góra - Łężyca
Uczestnicy:
Gracku
Gracku
- DST 118.01km
- Czas 04:29
- VAVG 26.32km/h
- VMAX 51.90km/h
- Sprzęt Author Compact Logic Series
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 10 sierpnia 2014
Kategoria 2. 25-50 km
Długie - Gorzów
Uczestnicy:
Gracku
Gracku
- DST 35.71km
- Czas 01:16
- VAVG 28.19km/h
- VMAX 42.90km/h
- Sprzęt Author Compact Logic Series
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 sierpnia 2014
Kategoria 2. 25-50 km
Gorzów - Długie
Uczestnicy:
Gracku
Gracku
- DST 35.64km
- Czas 01:12
- VAVG 29.70km/h
- VMAX 49.10km/h
- Sprzęt Author Compact Logic Series
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 7 sierpnia 2014
Kategoria 3. 50-100 km
Gorzów - Lubno - Witnica - Dąbroszyn - Witnica - Gorzów
Uczestnicy:
Gracku
Gracku
- DST 88.45km
- Czas 03:16
- VAVG 27.08km/h
- VMAX 53.30km/h
- Sprzęt Author Compact Logic Series
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 5 sierpnia 2014
Kategoria 3. 50-100 km
Gorzów - Zdroisko - Danków - Barlinek - Gorzów
Kolejna wyprawa, w trakcie której postoje okazały się zbyteczne. Tym samym ustanowiłem swój rekord pod względem przejechanych kilometrów przy jednym podejściu. Prędkość średnia wprawdzie nie rekordowa, ale bardzo przyzwoita.
Uczestnicy:
Gracku
Uczestnicy:
Gracku
- DST 70.50km
- Czas 02:33
- VAVG 27.65km/h
- VMAX 43.50km/h
- Sprzęt Author Compact Logic Series
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 1 sierpnia 2014
Kategoria 3. 50-100 km
Gorzów - Tarnów - Sosny - Marwice - Kłodawa - Gorzów
Przed wyjazdem odkryłem, że nie działa mój licznik. Postanowiłem więc jechać bez niego, choć nie jestem do tego przyzwyczajony. Po drodze zajechałem jeszcze na Statoil i dopompowałem koła - oba po niemal 4 bary.
Te dwa czynniki spowodowały, że jechało mi się niespodziewanie lekko. Czułem moc i cisnąłem ile wlezie. Z upływem dystansu zacząłem myśleć o tym, żeby trasę pokonać bez postoju.
Za Tarnowem nieco mnie wytrzęsło, bo droga tam jest słabej jakości, a koła były twarde. Od Sosen do Lubna droga wiedzie ciągle pod górkę, ale i tam nie zwolniłem. Kryzys dopadł mnie dopiero w Kłodawie, więc ostatnie kilometry zaniżyły prędkość średnią, ale i tak wyniosła ona niemal 28 km/h.
Uczestnicy:
Gracku
Te dwa czynniki spowodowały, że jechało mi się niespodziewanie lekko. Czułem moc i cisnąłem ile wlezie. Z upływem dystansu zacząłem myśleć o tym, żeby trasę pokonać bez postoju.
Za Tarnowem nieco mnie wytrzęsło, bo droga tam jest słabej jakości, a koła były twarde. Od Sosen do Lubna droga wiedzie ciągle pod górkę, ale i tam nie zwolniłem. Kryzys dopadł mnie dopiero w Kłodawie, więc ostatnie kilometry zaniżyły prędkość średnią, ale i tak wyniosła ona niemal 28 km/h.
Uczestnicy:
Gracku
- DST 54.11km
- Czas 01:56
- VAVG 27.99km/h
- VMAX 55.20km/h
- Sprzęt Author Compact Logic Series
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 15 lipca 2014
Kategoria 3. 50-100 km
Gorzów - Nowiny Wlk. - Krzeszyce - Krasowiec - Gorzów
Uczestnicy:
Gracku
Gracku
- DST 69.19km
- Czas 02:44
- VAVG 25.31km/h
- VMAX 48.30km/h
- Sprzęt Author Compact Logic Series
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 czerwca 2014
Kategoria 4. 100-200 km
Etap 9: Piła - Gorzów
Przed wyjazdem zaproponowałem Jackowi, żebyśmy do Gorzowa wjechali równo. Czas na podjęcie decyzji dałem mu do czasu, aż nie miniemy Człopy.
Na ostatni etap prognozy ponownie nie były najlepsze, a co gorsza dość szybko się o tym przekonaliśmy. Dosłownie kilka minut po wyjeździe z Piły zaczęło siąpić, a następnie opady się nasiliły. Byliśmy więc zmuszeni przyodziać kurtki przeciwdeszczowe. Jechało się więc ciężko, bo ponownie także temperatura nie rozpieszczała. Jeszcze przed pierwszym postojem nasz dwuosobowy peleton się rozdzielił. Skrzatowi, jak co rano jechało się ciężko, więc na jednym z podjazdów odskoczyłem i postanowiłem, że poczekam na pierwszym postoju. W międzyczasie opady ustały, ale wilgotność powietrza ciągle była wysoka. W takich warunkach przemierzaliśmy kolejne kilometry, znacznie zbliżając się do Człopy, o którą stoczyliśmy krótki, ale intensywny pojedynek, który rozstrzygnąłem na swoją korzyść. Chwilę później, wzorem dnia poprzedniego, zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji na ciepłą herbatę.
Po drugiej przerwie ruszyliśmy dalej, a chwilę później ostatecznie ustaliliśmy, że dzisiejszy etap, będący jednocześnie metą całej eskapady nie będzie miał zwycięzcy. Postanowiliśmy nie szachować się na finałowych kilometrach i do Gorzowa wjechać jednocześnie. Zbliżając się do Dobiegniewa dało się wyczuć, że wjeżdżamy już na swoje tereny. Zostaliśmy na nich przywitani kolejnym tego dnia deszczem. Postój jednak był w planie, więc nie skomplikowało to jakoś specjalnie naszych planów. Uzupełniliśmy więc płyny i kalorie i umówiliśmy się, że następny i jednocześnie ostatni przystanek zrobimy w Strzelcach.
Na strzeleckim rynku Skrzat przyodział bardziej rowerowy ekwipunek, bo dotąd jechał w długich spodniach. Jak stwierdził na zaplanowanych na mecie zdjęciach musi się jakoś prezentować. :) Za Strzelcami pogoda się odmieniła - wyszło słońce i temperatura rosła, a że nasze kurtki przeciwdeszczowe nie przepuszczały nie tylko deszczu, ale także nie wypuszczały nic na zewnątrz, toteż zrobiło się naprawdę gorąco. Sielanka nie trwałą jednak długo, bowiem w Różankach nadciągnęła mega chmura, więc spodziewaliśmy się, że jeszcze przed metą przyjdzie nam zmoknąć. I faktycznie - tablicę Gorzowa minęliśmy już w strugach deszczu, ale co najważniejsze - wjechaliśmy równo, z rękoma uniesionymi w górę. :)
Na ostatni etap prognozy ponownie nie były najlepsze, a co gorsza dość szybko się o tym przekonaliśmy. Dosłownie kilka minut po wyjeździe z Piły zaczęło siąpić, a następnie opady się nasiliły. Byliśmy więc zmuszeni przyodziać kurtki przeciwdeszczowe. Jechało się więc ciężko, bo ponownie także temperatura nie rozpieszczała. Jeszcze przed pierwszym postojem nasz dwuosobowy peleton się rozdzielił. Skrzatowi, jak co rano jechało się ciężko, więc na jednym z podjazdów odskoczyłem i postanowiłem, że poczekam na pierwszym postoju. W międzyczasie opady ustały, ale wilgotność powietrza ciągle była wysoka. W takich warunkach przemierzaliśmy kolejne kilometry, znacznie zbliżając się do Człopy, o którą stoczyliśmy krótki, ale intensywny pojedynek, który rozstrzygnąłem na swoją korzyść. Chwilę później, wzorem dnia poprzedniego, zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji na ciepłą herbatę.
Po drugiej przerwie ruszyliśmy dalej, a chwilę później ostatecznie ustaliliśmy, że dzisiejszy etap, będący jednocześnie metą całej eskapady nie będzie miał zwycięzcy. Postanowiliśmy nie szachować się na finałowych kilometrach i do Gorzowa wjechać jednocześnie. Zbliżając się do Dobiegniewa dało się wyczuć, że wjeżdżamy już na swoje tereny. Zostaliśmy na nich przywitani kolejnym tego dnia deszczem. Postój jednak był w planie, więc nie skomplikowało to jakoś specjalnie naszych planów. Uzupełniliśmy więc płyny i kalorie i umówiliśmy się, że następny i jednocześnie ostatni przystanek zrobimy w Strzelcach.
Na strzeleckim rynku Skrzat przyodział bardziej rowerowy ekwipunek, bo dotąd jechał w długich spodniach. Jak stwierdził na zaplanowanych na mecie zdjęciach musi się jakoś prezentować. :) Za Strzelcami pogoda się odmieniła - wyszło słońce i temperatura rosła, a że nasze kurtki przeciwdeszczowe nie przepuszczały nie tylko deszczu, ale także nie wypuszczały nic na zewnątrz, toteż zrobiło się naprawdę gorąco. Sielanka nie trwałą jednak długo, bowiem w Różankach nadciągnęła mega chmura, więc spodziewaliśmy się, że jeszcze przed metą przyjdzie nam zmoknąć. I faktycznie - tablicę Gorzowa minęliśmy już w strugach deszczu, ale co najważniejsze - wjechaliśmy równo, z rękoma uniesionymi w górę. :)
Uczestnicy:
Gracku
Skrzat
- DST 123.77km
- Czas 06:12
- VAVG 19.96km/h
- VMAX 45.00km/h
- Sprzęt Author Compact Logic Series
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 20 czerwca 2014
Kategoria 4. 100-200 km
Etap 8: Świecie - Piła
Prognowy pogody przewidywały opady deszczu w Pile około godziny 13, więc ze Świecia postanowiliśmy wyjechać bardzo wcześnie. Było także niemal pewne, że deszcz będzie łapał nas także po drodze. Ruszyliśmy więc o 5:25, nie jedząc uprzednio konkretnego śniadania, ponieważ dzień wcześniej było Boże Ciało, więc nie było opcji na zrobienie zapasów. Poratowaliśmy się więc rogalikami i batonami na stacji paliw i ruszyliśmy. Początek był chłodny, bo temperatura nieznacznie przekraczała 10 stopni, do tego liczyliśmy się z tym, że cały dzień wiatr nie będzie naszym sprzymierzeńcem... i nie był!
Na 15 kilometrze dołączaliśmy się do trasy nr 5, ale zanim tego dokonaliśmy czekał nas kilkuset metrowy stromy podjazd. Na tyle stromy, że pierwszy i jedyny raz podczas całej wycieczki skorzystałem z najmniejszej zębatki z przodu. Komentarz Skrzata był jasny i dosadny - "jeździsz jak baba". :) Na 21 kilometrze złapał nas lekki deszcz, więc zatrzymaliśmy się na przystanku autobusowym, który później nazwaliśmy umieralnią. Obaj czuliśmy się tam fatalnie - było wcześnie rano, byliśmy nie wyspani, niezbyt najedzeni, zziębnięci, a przed nami pozostawało około 120 km.
Po przejechaniu kolejnych 15 km opady deszczu nasiliły się na tyle, że kolejny postój był wymuszony. Na szczęście wcześniej ustaliliśmy, że zatrzymamy się gdzieś na śniadanie i akurat natrafiliśmy na dość przyjemną restaurację. Schowaliśmy rowery pod daszkiem i weszliśmy do środka. Było koło 7:30, więc obsługa wydawała się zdziwiona naszą obecnością, szczególnie bacząc na nasz rowerowy ekwipunek. Uraczyliśmy się gorącą herbatą i pyszną jajecznicą, a w tle leciały szanty, które traktowały o sztormie, i że do domu tak daleko. Idealne wyczucie czasu...
Najedzeniu ruszyliśmy dalej. Do Bydgoszczy pozostawało niewiele kilometrów, a pogoda na szczęście nieco się poprawiła. Postanowiliśmy więc zawalczyć o pierwszą lotną premię tego dnia. Obaj stanęliśmy mocno na pedałach, ale tym razem nie dałem Skrzatowi szans. :) W samym mieście zrobiliśmy mały postój na zrobienie zdjęć przy stadionie Zawiszy. Ogólnie Bydgoszcz minęliśmy w miarę szybko, pokonując większą część miasta ścieżkami naprawdę dobrej jakości.
Na 60 kilometrze zrobiliśmy postój na uzupełnienie kalorii i płynów, a Jaca w pobliskim sklepie nabył truskawki, z których później zrobił się kompocik. :) Ale zanim to nastąpiło zawitaliśmy do drugiej tego dnia restauracji na ciepły posiłek i herbatę. Tym razem zatrzymaliśmy się za Nakłem. Później zgodnie stwierdziliśmy, że te przystanki z ciepłymi daniami pozwoliły nam przetrwać ten dzień.
W miarę pokonywania kolejnych kilometrów mojemu towarzyszowi, wzorem dnia poprzedniego, siły wracały, stało się więc jasne, że o zwycięstwo etapowe trzeba będzie mocno powalczyć. Premie górskie brałem jak leciały, a jedna z nich była naprawdę wymagająca. Omijając trasę S5 na obwodnicy Wyrzyska musieliśmy wspiąć się dość mocno, mijając po drodze kilka wiosek, m.in. Bagdad. W samym wyrzysku znowu łapał nas deszcz, ale zdołaliśmy się schować na Orlenie. Mieliśmy już w nogach 105 km, ale decydująca batalia była jeszcze przed nami. Od tego postoju prędkość znacznie wzrosła. Tempo dyktował Skrzat, a ja próbując utrzymać mu się na kole niestety byłem narażony na lekką szprycę spod jego tylnego koła. Przed Piłą zrobiliśmy ostatni przystanek, po którym ja wysunąłem się na czoło, ale na krótko. Jaca chciał mnie przypilnować i wysunął się przede mnie. Na jego nieszczęście przed nami było jeszcze kilka podjazdów, a do tego wiatr ciągle wiał prosto w nas. Schowałem się więc grzecznie za liderem i oszczędzałem siły na decydujący atak. Co chwilę wyglądałem do przodu, czy widać upragnioną zieloną tablicę. W końcu wjeżdżając na szczyt kolejnego wzniesienia w oddali ją dostrzegłem. Nie byłem wprawdzie pewny, czy to na pewno ona, ale nie zwlekałem, szarpnąłem i oderwałem się. Jacek przyznał później, że się zagapił, nie spojrzał do przodu i to kosztowało go zwycięstwo na tym etapie.
Na 15 kilometrze dołączaliśmy się do trasy nr 5, ale zanim tego dokonaliśmy czekał nas kilkuset metrowy stromy podjazd. Na tyle stromy, że pierwszy i jedyny raz podczas całej wycieczki skorzystałem z najmniejszej zębatki z przodu. Komentarz Skrzata był jasny i dosadny - "jeździsz jak baba". :) Na 21 kilometrze złapał nas lekki deszcz, więc zatrzymaliśmy się na przystanku autobusowym, który później nazwaliśmy umieralnią. Obaj czuliśmy się tam fatalnie - było wcześnie rano, byliśmy nie wyspani, niezbyt najedzeni, zziębnięci, a przed nami pozostawało około 120 km.
Po przejechaniu kolejnych 15 km opady deszczu nasiliły się na tyle, że kolejny postój był wymuszony. Na szczęście wcześniej ustaliliśmy, że zatrzymamy się gdzieś na śniadanie i akurat natrafiliśmy na dość przyjemną restaurację. Schowaliśmy rowery pod daszkiem i weszliśmy do środka. Było koło 7:30, więc obsługa wydawała się zdziwiona naszą obecnością, szczególnie bacząc na nasz rowerowy ekwipunek. Uraczyliśmy się gorącą herbatą i pyszną jajecznicą, a w tle leciały szanty, które traktowały o sztormie, i że do domu tak daleko. Idealne wyczucie czasu...
Najedzeniu ruszyliśmy dalej. Do Bydgoszczy pozostawało niewiele kilometrów, a pogoda na szczęście nieco się poprawiła. Postanowiliśmy więc zawalczyć o pierwszą lotną premię tego dnia. Obaj stanęliśmy mocno na pedałach, ale tym razem nie dałem Skrzatowi szans. :) W samym mieście zrobiliśmy mały postój na zrobienie zdjęć przy stadionie Zawiszy. Ogólnie Bydgoszcz minęliśmy w miarę szybko, pokonując większą część miasta ścieżkami naprawdę dobrej jakości.
Na 60 kilometrze zrobiliśmy postój na uzupełnienie kalorii i płynów, a Jaca w pobliskim sklepie nabył truskawki, z których później zrobił się kompocik. :) Ale zanim to nastąpiło zawitaliśmy do drugiej tego dnia restauracji na ciepły posiłek i herbatę. Tym razem zatrzymaliśmy się za Nakłem. Później zgodnie stwierdziliśmy, że te przystanki z ciepłymi daniami pozwoliły nam przetrwać ten dzień.
W miarę pokonywania kolejnych kilometrów mojemu towarzyszowi, wzorem dnia poprzedniego, siły wracały, stało się więc jasne, że o zwycięstwo etapowe trzeba będzie mocno powalczyć. Premie górskie brałem jak leciały, a jedna z nich była naprawdę wymagająca. Omijając trasę S5 na obwodnicy Wyrzyska musieliśmy wspiąć się dość mocno, mijając po drodze kilka wiosek, m.in. Bagdad. W samym wyrzysku znowu łapał nas deszcz, ale zdołaliśmy się schować na Orlenie. Mieliśmy już w nogach 105 km, ale decydująca batalia była jeszcze przed nami. Od tego postoju prędkość znacznie wzrosła. Tempo dyktował Skrzat, a ja próbując utrzymać mu się na kole niestety byłem narażony na lekką szprycę spod jego tylnego koła. Przed Piłą zrobiliśmy ostatni przystanek, po którym ja wysunąłem się na czoło, ale na krótko. Jaca chciał mnie przypilnować i wysunął się przede mnie. Na jego nieszczęście przed nami było jeszcze kilka podjazdów, a do tego wiatr ciągle wiał prosto w nas. Schowałem się więc grzecznie za liderem i oszczędzałem siły na decydujący atak. Co chwilę wyglądałem do przodu, czy widać upragnioną zieloną tablicę. W końcu wjeżdżając na szczyt kolejnego wzniesienia w oddali ją dostrzegłem. Nie byłem wprawdzie pewny, czy to na pewno ona, ale nie zwlekałem, szarpnąłem i oderwałem się. Jacek przyznał później, że się zagapił, nie spojrzał do przodu i to kosztowało go zwycięstwo na tym etapie.
Uczestnicy:
Gracku
Skrzat
- DST 138.97km
- Czas 07:10
- VAVG 19.39km/h
- VMAX 46.60km/h
- Sprzęt Author Compact Logic Series
- Aktywność Jazda na rowerze