Piątek, 20 czerwca 2014
Kategoria 4. 100-200 km
Etap 8: Świecie - Piła
Prognowy pogody przewidywały opady deszczu w Pile około godziny 13, więc ze Świecia postanowiliśmy wyjechać bardzo wcześnie. Było także niemal pewne, że deszcz będzie łapał nas także po drodze. Ruszyliśmy więc o 5:25, nie jedząc uprzednio konkretnego śniadania, ponieważ dzień wcześniej było Boże Ciało, więc nie było opcji na zrobienie zapasów. Poratowaliśmy się więc rogalikami i batonami na stacji paliw i ruszyliśmy. Początek był chłodny, bo temperatura nieznacznie przekraczała 10 stopni, do tego liczyliśmy się z tym, że cały dzień wiatr nie będzie naszym sprzymierzeńcem... i nie był!
Na 15 kilometrze dołączaliśmy się do trasy nr 5, ale zanim tego dokonaliśmy czekał nas kilkuset metrowy stromy podjazd. Na tyle stromy, że pierwszy i jedyny raz podczas całej wycieczki skorzystałem z najmniejszej zębatki z przodu. Komentarz Skrzata był jasny i dosadny - "jeździsz jak baba". :) Na 21 kilometrze złapał nas lekki deszcz, więc zatrzymaliśmy się na przystanku autobusowym, który później nazwaliśmy umieralnią. Obaj czuliśmy się tam fatalnie - było wcześnie rano, byliśmy nie wyspani, niezbyt najedzeni, zziębnięci, a przed nami pozostawało około 120 km.
Po przejechaniu kolejnych 15 km opady deszczu nasiliły się na tyle, że kolejny postój był wymuszony. Na szczęście wcześniej ustaliliśmy, że zatrzymamy się gdzieś na śniadanie i akurat natrafiliśmy na dość przyjemną restaurację. Schowaliśmy rowery pod daszkiem i weszliśmy do środka. Było koło 7:30, więc obsługa wydawała się zdziwiona naszą obecnością, szczególnie bacząc na nasz rowerowy ekwipunek. Uraczyliśmy się gorącą herbatą i pyszną jajecznicą, a w tle leciały szanty, które traktowały o sztormie, i że do domu tak daleko. Idealne wyczucie czasu...
Najedzeniu ruszyliśmy dalej. Do Bydgoszczy pozostawało niewiele kilometrów, a pogoda na szczęście nieco się poprawiła. Postanowiliśmy więc zawalczyć o pierwszą lotną premię tego dnia. Obaj stanęliśmy mocno na pedałach, ale tym razem nie dałem Skrzatowi szans. :) W samym mieście zrobiliśmy mały postój na zrobienie zdjęć przy stadionie Zawiszy. Ogólnie Bydgoszcz minęliśmy w miarę szybko, pokonując większą część miasta ścieżkami naprawdę dobrej jakości.
Na 60 kilometrze zrobiliśmy postój na uzupełnienie kalorii i płynów, a Jaca w pobliskim sklepie nabył truskawki, z których później zrobił się kompocik. :) Ale zanim to nastąpiło zawitaliśmy do drugiej tego dnia restauracji na ciepły posiłek i herbatę. Tym razem zatrzymaliśmy się za Nakłem. Później zgodnie stwierdziliśmy, że te przystanki z ciepłymi daniami pozwoliły nam przetrwać ten dzień.
W miarę pokonywania kolejnych kilometrów mojemu towarzyszowi, wzorem dnia poprzedniego, siły wracały, stało się więc jasne, że o zwycięstwo etapowe trzeba będzie mocno powalczyć. Premie górskie brałem jak leciały, a jedna z nich była naprawdę wymagająca. Omijając trasę S5 na obwodnicy Wyrzyska musieliśmy wspiąć się dość mocno, mijając po drodze kilka wiosek, m.in. Bagdad. W samym wyrzysku znowu łapał nas deszcz, ale zdołaliśmy się schować na Orlenie. Mieliśmy już w nogach 105 km, ale decydująca batalia była jeszcze przed nami. Od tego postoju prędkość znacznie wzrosła. Tempo dyktował Skrzat, a ja próbując utrzymać mu się na kole niestety byłem narażony na lekką szprycę spod jego tylnego koła. Przed Piłą zrobiliśmy ostatni przystanek, po którym ja wysunąłem się na czoło, ale na krótko. Jaca chciał mnie przypilnować i wysunął się przede mnie. Na jego nieszczęście przed nami było jeszcze kilka podjazdów, a do tego wiatr ciągle wiał prosto w nas. Schowałem się więc grzecznie za liderem i oszczędzałem siły na decydujący atak. Co chwilę wyglądałem do przodu, czy widać upragnioną zieloną tablicę. W końcu wjeżdżając na szczyt kolejnego wzniesienia w oddali ją dostrzegłem. Nie byłem wprawdzie pewny, czy to na pewno ona, ale nie zwlekałem, szarpnąłem i oderwałem się. Jacek przyznał później, że się zagapił, nie spojrzał do przodu i to kosztowało go zwycięstwo na tym etapie.
Na 15 kilometrze dołączaliśmy się do trasy nr 5, ale zanim tego dokonaliśmy czekał nas kilkuset metrowy stromy podjazd. Na tyle stromy, że pierwszy i jedyny raz podczas całej wycieczki skorzystałem z najmniejszej zębatki z przodu. Komentarz Skrzata był jasny i dosadny - "jeździsz jak baba". :) Na 21 kilometrze złapał nas lekki deszcz, więc zatrzymaliśmy się na przystanku autobusowym, który później nazwaliśmy umieralnią. Obaj czuliśmy się tam fatalnie - było wcześnie rano, byliśmy nie wyspani, niezbyt najedzeni, zziębnięci, a przed nami pozostawało około 120 km.
Po przejechaniu kolejnych 15 km opady deszczu nasiliły się na tyle, że kolejny postój był wymuszony. Na szczęście wcześniej ustaliliśmy, że zatrzymamy się gdzieś na śniadanie i akurat natrafiliśmy na dość przyjemną restaurację. Schowaliśmy rowery pod daszkiem i weszliśmy do środka. Było koło 7:30, więc obsługa wydawała się zdziwiona naszą obecnością, szczególnie bacząc na nasz rowerowy ekwipunek. Uraczyliśmy się gorącą herbatą i pyszną jajecznicą, a w tle leciały szanty, które traktowały o sztormie, i że do domu tak daleko. Idealne wyczucie czasu...
Najedzeniu ruszyliśmy dalej. Do Bydgoszczy pozostawało niewiele kilometrów, a pogoda na szczęście nieco się poprawiła. Postanowiliśmy więc zawalczyć o pierwszą lotną premię tego dnia. Obaj stanęliśmy mocno na pedałach, ale tym razem nie dałem Skrzatowi szans. :) W samym mieście zrobiliśmy mały postój na zrobienie zdjęć przy stadionie Zawiszy. Ogólnie Bydgoszcz minęliśmy w miarę szybko, pokonując większą część miasta ścieżkami naprawdę dobrej jakości.
Na 60 kilometrze zrobiliśmy postój na uzupełnienie kalorii i płynów, a Jaca w pobliskim sklepie nabył truskawki, z których później zrobił się kompocik. :) Ale zanim to nastąpiło zawitaliśmy do drugiej tego dnia restauracji na ciepły posiłek i herbatę. Tym razem zatrzymaliśmy się za Nakłem. Później zgodnie stwierdziliśmy, że te przystanki z ciepłymi daniami pozwoliły nam przetrwać ten dzień.
W miarę pokonywania kolejnych kilometrów mojemu towarzyszowi, wzorem dnia poprzedniego, siły wracały, stało się więc jasne, że o zwycięstwo etapowe trzeba będzie mocno powalczyć. Premie górskie brałem jak leciały, a jedna z nich była naprawdę wymagająca. Omijając trasę S5 na obwodnicy Wyrzyska musieliśmy wspiąć się dość mocno, mijając po drodze kilka wiosek, m.in. Bagdad. W samym wyrzysku znowu łapał nas deszcz, ale zdołaliśmy się schować na Orlenie. Mieliśmy już w nogach 105 km, ale decydująca batalia była jeszcze przed nami. Od tego postoju prędkość znacznie wzrosła. Tempo dyktował Skrzat, a ja próbując utrzymać mu się na kole niestety byłem narażony na lekką szprycę spod jego tylnego koła. Przed Piłą zrobiliśmy ostatni przystanek, po którym ja wysunąłem się na czoło, ale na krótko. Jaca chciał mnie przypilnować i wysunął się przede mnie. Na jego nieszczęście przed nami było jeszcze kilka podjazdów, a do tego wiatr ciągle wiał prosto w nas. Schowałem się więc grzecznie za liderem i oszczędzałem siły na decydujący atak. Co chwilę wyglądałem do przodu, czy widać upragnioną zieloną tablicę. W końcu wjeżdżając na szczyt kolejnego wzniesienia w oddali ją dostrzegłem. Nie byłem wprawdzie pewny, czy to na pewno ona, ale nie zwlekałem, szarpnąłem i oderwałem się. Jacek przyznał później, że się zagapił, nie spojrzał do przodu i to kosztowało go zwycięstwo na tym etapie.
Uczestnicy:
Gracku
Skrzat
- DST 138.97km
- Czas 07:10
- VAVG 19.39km/h
- VMAX 46.60km/h
- Sprzęt Author Compact Logic Series
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj