Niedziela, 15 czerwca 2014
Kategoria 4. 100-200 km
Etap 4: Ustronie Morskie - Ustka
Jeden z trudniejszych odcinków, jeśli chodzi o trudności nawigacyjne. Wątpliwości pojawiły się już na siódmym kilometrze, ale po krótkiej analizie "psy szczekały, a karawana pojechała dalej". I to pojechała po zaplanowanej trasie. Warunki ciężkie, bo początkowo droga przebiegała przez las, a nawierzchnia była piaszczysta. Później warunki się polepszyły i mijając kilka mniejszych kurortów (w tym Sarbinowo, które na mnie zrobiła duże wrażenie), dotarliśmy do Mielna. Ponieważ pogoda sprzyjała postanowiliśmy zamoczyć nogi w Bałtyku. Następne kilkanaście kilometrów przejechaliśmy wzdłuż jeziora Jamno, po minięciu którego czekała nieplanowana, ale chyba niezapomniana premia lotna w Rzepkowie. Wioska jak tysiące w Polsce, kilka domów na krzyż, ale jak tego dnia stwierdził Waluś - "tablica to tablica" i ta padła jego łupem, przez co uzyskał zaszczytny tytuł króla Rzepkowa. :) Następne było Iwęcino, do którego wjechaliśmy polną drogą, ale żeby zdobyć tę tablicę Skrzat wjeżdżając pojechał w przeciwnym do założonego kierunku, nadkładając około 150 metrów, ale w końcu tablica, to tablica... :)
W atmosferze dopisywania do dorobku kolejnych tablic dojechaliśmy do Darłowa, gdzie czekała nas przerwa nad samym morzem. Tam też Skrzat przyznał się, że keczup, który nabył dwa dni wcześniej w Świnoujściu, nadal jedzie z nim. Dodam tylko, że specjalnie kupiliśmy mały, żeby szybko się z nim uporać i nie wozić. Ale Darłowo to nie koniec keczupowych wojaży. :)
Z Darłowa przewidywane były dwie trasy dojazdu do jeziora Kopań. Niestety z pierwszej musieliśmy zrezygnować, bo trasa wiodła przez tor motocrossowy, który akurat był zajęty. Wyjechaliśmy więc z Darłowa, za którym ukazała się tablica oznajmiająca, że do Ustki pozostało 38 km. Ku "uciesze" kompanów w planie były jednak atrakcje i chwilę później zjechaliśmy z najkrótszej drogi do dzisiejszego celu. Zanim dojechaliśmy do atrakcji, czekały nas "atrakcje" w postaci stromych i wcale nie najkrótszych podjazdów, zamienionych w premie górskie. Tutaj muszę się pochwalić, że byłem chyba najlepszym "góralem" całego tour'u. ;) Chwilę później okazało się jednak, że warto było zboczyć z trasy 203, bowiem wjechaliśmy na wał, po którego lewej stronie rysował się Bałtyk, a po prawej jezioro Kopań... widok super! Dodatkowo po kilku kilometrach dojechaliśmy do wyschniętego kanału, który łączy oba zbiorniki wodne. Tam też ja i Skrzat zażyliśmy jedynej i zimnej kąpieli w morzu. Przerwa trwała pewnie ponad pół godziny, ale okolica była naprawdę urocza.
Dalej droga była znowu nieco bardziej wymagająca, bowiem sporo jechaliśmy lasem, ale od Jarosławca było już więcej asfaltu, co z powrotem spowodowało wyścigi do kolejnych tablic. Szarpanie tempa, pod koniec etapu dało się we znaki Walusiowi, który narzekał na ból kolan, ale chyba ani przez moment dojazd do mety nie był zagrożony.
Ponieważ Ustka zbliżała się wielkimi krokami, to tradycyjnie zaczęły się szachy. Tutaj wielkiego wyczynu dokonał Skrzat, który zaatakował niespodziewanie około 7 km przed metą i zdołał zbudować około pół kilometrową przewagę. Początkowo chętnych do pościgu nie było, ale Waluś odżył i siedząc mi na kole mobilizował do walki. No więc podjąłem rękawicę i kilka następnych kilometrów cisnąłem ile mogłem, ale Skrzat nie zamierzał odpuszczać. Przewaga malała. Kiedy wynosiła już poniżej 300 metrów miałem nadzieję, że pościg się powiedzie. Przycisnąłem jeszcze mocniej, ale widząc to Skrzat, zrobił podobnie i mimo, że było naprawdę blisko (około 50 metrów straty) naszym oczom ukazała się tablica Ustka. Z gestem triumfu Skrzat minął ją jako pierwszy, zapisując się na trwałe w annałach naszych potyczek, a uczucie mu towarzyszące wspominał długo po zakończeniu całego wyścigu. :)
Ustka oznaczała definitywną metę dla Walusia, który mimo braku przygotowań przejechał z nami 3 etapy, liczące niemal 400 km. Szacun!
W atmosferze dopisywania do dorobku kolejnych tablic dojechaliśmy do Darłowa, gdzie czekała nas przerwa nad samym morzem. Tam też Skrzat przyznał się, że keczup, który nabył dwa dni wcześniej w Świnoujściu, nadal jedzie z nim. Dodam tylko, że specjalnie kupiliśmy mały, żeby szybko się z nim uporać i nie wozić. Ale Darłowo to nie koniec keczupowych wojaży. :)
Z Darłowa przewidywane były dwie trasy dojazdu do jeziora Kopań. Niestety z pierwszej musieliśmy zrezygnować, bo trasa wiodła przez tor motocrossowy, który akurat był zajęty. Wyjechaliśmy więc z Darłowa, za którym ukazała się tablica oznajmiająca, że do Ustki pozostało 38 km. Ku "uciesze" kompanów w planie były jednak atrakcje i chwilę później zjechaliśmy z najkrótszej drogi do dzisiejszego celu. Zanim dojechaliśmy do atrakcji, czekały nas "atrakcje" w postaci stromych i wcale nie najkrótszych podjazdów, zamienionych w premie górskie. Tutaj muszę się pochwalić, że byłem chyba najlepszym "góralem" całego tour'u. ;) Chwilę później okazało się jednak, że warto było zboczyć z trasy 203, bowiem wjechaliśmy na wał, po którego lewej stronie rysował się Bałtyk, a po prawej jezioro Kopań... widok super! Dodatkowo po kilku kilometrach dojechaliśmy do wyschniętego kanału, który łączy oba zbiorniki wodne. Tam też ja i Skrzat zażyliśmy jedynej i zimnej kąpieli w morzu. Przerwa trwała pewnie ponad pół godziny, ale okolica była naprawdę urocza.
Dalej droga była znowu nieco bardziej wymagająca, bowiem sporo jechaliśmy lasem, ale od Jarosławca było już więcej asfaltu, co z powrotem spowodowało wyścigi do kolejnych tablic. Szarpanie tempa, pod koniec etapu dało się we znaki Walusiowi, który narzekał na ból kolan, ale chyba ani przez moment dojazd do mety nie był zagrożony.
Ponieważ Ustka zbliżała się wielkimi krokami, to tradycyjnie zaczęły się szachy. Tutaj wielkiego wyczynu dokonał Skrzat, który zaatakował niespodziewanie około 7 km przed metą i zdołał zbudować około pół kilometrową przewagę. Początkowo chętnych do pościgu nie było, ale Waluś odżył i siedząc mi na kole mobilizował do walki. No więc podjąłem rękawicę i kilka następnych kilometrów cisnąłem ile mogłem, ale Skrzat nie zamierzał odpuszczać. Przewaga malała. Kiedy wynosiła już poniżej 300 metrów miałem nadzieję, że pościg się powiedzie. Przycisnąłem jeszcze mocniej, ale widząc to Skrzat, zrobił podobnie i mimo, że było naprawdę blisko (około 50 metrów straty) naszym oczom ukazała się tablica Ustka. Z gestem triumfu Skrzat minął ją jako pierwszy, zapisując się na trwałe w annałach naszych potyczek, a uczucie mu towarzyszące wspominał długo po zakończeniu całego wyścigu. :)
Ustka oznaczała definitywną metę dla Walusia, który mimo braku przygotowań przejechał z nami 3 etapy, liczące niemal 400 km. Szacun!
Uczestnicy:
Gracku
Skrzat
Waluś
- DST 120.31km
- Czas 06:34
- VAVG 18.32km/h
- VMAX 42.70km/h
- Sprzęt Author Compact Logic Series
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj